czwartek, 16 lipca 2015

Roział XVIII

Caroline:


      Nikt nie wierzy w to, co się stało. To, że ten wampir nas okłamał, to jest pewne. Jednak jakieś ziarno niepewności zostało zasiane i teraz nikt nie wie, co powiedzieć. Gdyby żył, można by było się go zapytać, gdzie jest Bonnie i Jess. Jednakże Kol coś najpierw robi, a dopiero potem myśli.
- Co ty żeś zrobił, imbecylu? - warknęła Rebekah, popychając wcześniej przeze mnie wspomnianego szatyna. Jeszcze takiej złości nie widziałam u tej blondynki. - A jeśli to był na prawdę Henrick? Jeśli nasza matka mogła zostać wskrzeszona, to dlaczego nie on?! Zastanowiliście się nad tym chociaż przez chwilę? Co za głąby mnie tu otaczają... Dlaczego ja mam takich durnych braci? 
     Bekah usiadła na kanapie i schowała twarz w dłoniach. Podeszłam do niej i położyłam jej rękę a ramieniu. Chyba teraz potrzebuje wsparcia, chociaż kto to wie? Ja sama muszę to wszystko przemyśleć. 
     Nie zastanawiając się zbytnio, ruszyłam w kierunku drzwi. Wyszłam z tego mieszkania i ruszyłam na dół. Może coś przez przypadek usłyszę i dowiem się, o co chodzi z tym dziwacznym wampirem.Ugh, jak tak dalej pójdzie to mój mózg się przegrzeje. Za duży natłok informacji to nie jest coś dla mnie dobrego. Może i mam dobrą pamięć i w ogóle, ale bez przesady.  
     Wyczułam te perfumy dopiero w jakimś odosobnionym miejscu. Skręciłam w jakiś obskurny zaułek, wiedząc, że on za mną pójdzie wszędzie. A może tak go zgubię? Byłoby wtedy świetnie, ale to pierwotny wampir, a ja jestem tylko młodą wampirzycą, która w porównaniu z nim mogłaby być człowiekiem i nie zrobiłoby to żadnej różnicy.
- Caroline, zaczekaj - zatrzymałam się posłusznie. Może jak odegram jakąś uległą istotę, to się ode mnie odczepi. Z tego, co słyszałam, to on ma jakąś część władzy w tym mieście. 
- Tak? - zapytałam się potulnie. Mój temperament schowałam na chwilę do kieszeni. Może uda mi się przegonić Klausa z mojego życia jak najdalej. 
- Tu jest niebezpiecznie. Te osoby, które porwały Bonnie i Jessicę mogą tu nadal być, a ty wychodzisz bez uprzedzenia - teraz mi prawi morały? Dobre sobie. Niech się pieprzy. 
- Przepraszam, panie - zaakcentowałam ostanie słowo, a on się nagle znalazł na przeciwko mnie. Podniósł moją głowę, zmuszając mnie, abym się na niego spojrzała. 
- Caroline, co ty robisz? - zapytał się, szukając odpowiedzi w moich oczach. Przełknęłam ślinę i nabrałam powietrza. 
- Potrzebujesz osoby, która nie będzie się z tobą kłócić i nie będzie miała ci nic za złe, panie. Ja raczej nie dam rady - tak, szydzę z niego, ale na razie mu tego po sobie nie pokażę. Zmarszczył brwi, próbując rozgryźć moje wahania nastroju. Poczułam nagły ból brzucha, przez co się ledwo zauważalnie skrzywiłam. 
- O co ci chodzi? - nie zauważył mojej nagłej niedyspozycji. Jednak jest coraz gorzej. Obraz przed oczami mi się zamazuje. Cholera jasna...
- Pocałuj mnie - to nie są moje słowa. Moje ciało jest jakby osobno i nie słucha mojego mózgu. 
- Caroline... - nawet by mi serce zmiękło, gdybym chociaż trochę panowała nad swoimi odruchami. Takiego tonu głosu jeszcze u niego nie słyszałam. Delikatnie wziął moją twarz w dłonie i już mnie miał pocałować, gdy nagle mu się wyrwałam i roześmiałam. 
- Czy ty myślisz, że ja po tym wszystkim, co mi zrobiłeś, jestem w stanie cię pocałować, krwiopijco? Już nawet nie wiem, jak cię wyzywać, sukinsynie - parsknęłam takim tonem, że aż sama nie wiedziałam, jak go określić. Ból w brzuchu już promieniuje na całe moje ciało. To tak pali....
- Caroline - teraz warknął ostrzegawczo, a moje nogi poprowadziły mnie w kierunku alejki. Jednak tak mnie zamroczyło, że daleko nie zaszłam, tylko poleciałam w dół. 


Klaus:


     Złapałem upadającą Caroline, nie wiedząc, o co chodzi. Najpierw udaje uległą, później prosi mnie o pocałunek, wyzywa mnie, a teraz mdleje? O co w tym wszystkim chodzi? 
      Miałem już taką nadzieję, kiedy prosiła mnie, abym ją pocałował. Nigdy chyba się aż tak nie cieszyłem, jak w tamtym momencie. Tak, ja, najsilniejsza hybryda na tej planecie, zakochałem się w małej blond wampirzycy, która nie chce mnie aktualnie oglądać.
- Co się z nią stało? - zapytała się Elena i próbowała podejść, ale jedno moje spojrzenie i zrezygnowała ze swoich planów.
- Nie mam pojęcia. Potrzebna nam jakakolwiek wiedźma, aby powiedziała, co się dzieje. Może nawet by się udało namierzyć tamte dwie - warknąłem, kładąc Caroline na swoim łóżku. Odgarnąłem jej włosy z twarzy i westchnąłem. Przetarłem twarz ręką i wszedłem do pokoju i spojrzałem się po kolei na wszystkich obecnych. - Coś się dziwnego dzieje. Wydaje mi się, że nasza matka jest gdzieś blisko nas...
- Na pewno się za nami stęskniła - powiedziała Rebekah tonem ociekającym ironią. Pokiwałem głową z zamyśleniem. Spojrzałem się na fotel, w którym powinien siedzieć tamten martwy wampir. Wiedziałem, że go przenieśli na balkon, ale został tylko kołek, trochę krwi i liny. Moje brwi powędrowały do góry.
- Gdzie jest nasz gość? - zapytałem się, ale doskonale wiem, że nikt mi nie odpowie. Mogę to stwierdzić po ich minach, gdy zauważyli brak... tego kogoś.


___________________________
Może jakiś mały komentarz? Dodają  mi sił na dalsze pisanie tej historii :D

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział XVII

Caroline:


     Spojrzałyśmy się na siebie. Widzę, że i ona nie ma zbytniej ochoty tutaj zostawać. Westchnęłam i zaczęłam iść spokojnym krokiem w stronę mojego domu. Pokazałam blondynce, aby szła za mną. Oni mogą myśleć, że my tu zostaniemy, ale są w błędzie. Nas się nie zostawia, gdy chodzi o życie przyjaciół.
     Nie obchodzi mnie w tym momencie zdanie Kola czy Elijah. Spojrzałam się na Rebekhę, która też mierzyła mnie wzrokiem.
- Jedziemy tam. Nie obchodzi mnie to, że chcą, abyśmy tu zostały - powiedziałam pewnie, ale w środku się rozpadam na kawałeczki. Blondynka uniosła jedną brew. Jednak po chwili lekko się do mnie uśmiechnęła.
- Dobrze mówisz, Care. Będziemy dobrymi siostrami - posłałam jej mordercze spojrzenie, na co ona głośno się zaśmiała i ruszyła w kierunku rezydencji Klausa.


~*~


     Przeciągnęłam się, siedząc w aucie. Elena spała na tyłach, a ja z Bekhą śmiałyśmy się z niektórych ludzi, których spotkałyśmy na stacji. Mężczyźni odprowadzali nas spojrzeniem, a kobiety wyglądały tak, jakby się miały na nas rzucić. To wszystko przez pierwotną, bo gdy tylko zauważyła jakiegoś przystojniejszego faceta, flirtowała z nim, nie zwracając uwagi na jego żonę, narzeczoną czy dziewczynę, która stała koło niego. Jedna nawet próbowała ją uderzyć, ale się trochę zdziwiła, gdy pierwotna złapała ją za rękę.
- To chyba tutaj - odezwała się blondynka, wyrywając mnie z zamyśleń. Spojrzałam na nią, ale nic się nie odezwałam, tylko pokiwałam głową. Założyłam okulary przeciwsłoneczne i poprawiłam włosy. Nie mam ochoty pokazać się Klausowi jako wiedźma. Niech patrzy, co stracił. Nie będę mu ułatwiać niczego. Nie przeprosił mnie, a ja o tym tak szybko nie zapomnę.
- Elena, idziemy - powiedziałam, potrząsając ramieniem szatynki. Spojrzała się na mnie zaspanym spojrzeniem, ale po chwili wstała, bez zbędnego ociągania się.
- Na którym piętrze mają...  to znaczy mieszkają? - zapytała się, ziewając. Wzruszyłam ramionami i wskazałam na Bekhę.
- Na drugim.... Chyba.Przynajmniej tam się ostatnio zatrzymaliśmy, gdy byliśmy w Nowym Orleanie - powiedziała, nakładając tusz do rzęs przy lusterku.- A zresztą, to nie jest ważne. Znajdziemy ich, przecież od czegoś są te wyostrzone zmysły. 
    Weszłyśmy do ogromnego budynku, który wyglądał normalnie. Nie było tu żadnego przepychu ani żadnego bogactwa. Dziwne, myślałam, że pierwotni mieszkają tylko w luksusowych miejscach i nawet nie zbliżają się do normalnych bloków.
     Rebekah szarpnęła za klamkę i przeklęła. Nie wiem, po co pierwotne wampiry zamknęły się od środka.
- Otwórzcie te cholerne drzwi! - warknęła, waląc w nie pięścią. Jednak nikt widocznie nie zamierzał się ruszyć, co ją jeszcze bardziej rozjuszyło. Kiedy chciała wejść razem z nimi, nagle się otworzyły. Wpadła na Klausa i prychnęła. - Nie można było szybciej?
- Rebekah, uspokój się. Co wy tu w ogóle robicie? - zapytał się, wlepiając we mnie smutne spojrzenie skrzywdzonego psa. A niech go diabli! Może to nie jego wina, ale mimo wszystko ta cała sytuacja przypomniała mi o wszystkim złym, co on mi zrobił.
- Care się o ciebie martwiła i powiedziała, że nie możemy siedzieć bezczynnie w Mystic Falls. My ją tylko poparłyśmy, więc teraz zejdź mi z drogi, bo chyba trzeba tu pocieszyć kilka osób - parsknęła ociekającym ironią głosem i wdarła się siłą do wynajmowanego małego mieszkania.
- Wejdźcie - mruknął Klaus, a Elena jakby wyczuwając gęstą atmosferę wpadła zaraz za Rebekhą, zostawiając nas samych. Nie patrząc się na niego, próbowałam wejść, ale zatrzymał mnie. Zamknął za sobą drzwi i tak zostaliśmy sami na korytarzu. - Caroline musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym - odpowiedziałam, posyłając mu najbardziej wymuszony uśmiech na jaki było mnie stać. Jednak moje myśli mnie nie słuchały, bo ciągle zmierzały w kierunku jakiegoś mojego pocałunku z hybrydą.
- Owszem, mamy. Dobrze wiesz, że to nie byłem wtedy ja. Moja matka chciała nas skłócić i przez twoją upartość jej się to udało! - warknął zły. O! To on się tutaj ma prawo denerwować? No to jest chyba jakiś żart!
- Moją upartość? Ona mi po prostu przypomniała, jakim potworem jesteś! - syknęłam, patrząc jak w jego oczach pojawił się ból. Jednak jak szybko się pojawił, tak szybko zniknął. - To, że się na chwilę zmieniłeś, to nic nie znaczy.  Za kilka dni, miesięcy lub lat może ci się to odwidzieć i co wtedy? Ja będę kolejną ofiarą? Wiesz co? Ja podziękuję za takie życie  w wiecznej niepewności, co do następnego dnia!
- Caroline - warknął, przyciskając mnie do ściany. Wysunął kły. - Nie zmieniłem się. To ty mnie zmieniłaś i na pewno nie będziesz moją następną ofiarą, bo cię po prostu...
- Po prostu co?  Nawet ci to kłamstwo przez gardło nie przejdzie - wyszeptałam, mając zmrużone oczy. To chyba nadało mi w miarę groźnego wyglądu, bo pozwolił mi się wyrwać. Weszłam do ich mieszkanka i uśmiechnęłam się smutno do Elijah. Jemu jednemu można ufać.
     Później wszystko działo się bardzo szybko. Nagle Rebekah krzyknęła coś i razem z Kolem wyskoczyła przez balkon. Wszyscy wstali, obserwując, co się dzieje. Zauważyłam Bonnie i Jess, ale nikt z nas nie wpadł na pomysł, aby im pomóc w walce z jakimś wampirem. Zakołkował Rebekhę w walce, ale, na szczęście, drugi pierwotny wygrał z nim. Klaus wybiegł pomóc swojemu rodzeństwu i po chwili przyniósł martwą Bekhę, a Kol tamtego krwiopijcę. Szatyn przywiązał go nasączonym werbeną sznurem do fotela, który został przyciągnięty na środek pokoju.
- Kim jesteś? - zapytał się Klaus, gdy tylko ten odzyskał przytomność.
- Wampirem - opowiedział mu, co w normalnej sytuacji by mnie rozbawiło, ale nie teraz. Nie, gdy właśnie zobaczyłam jak zabierał gdzieś Bonnie i Jess.
- Jak się nazywasz? - wiedziałam, że akurat ta hybryda nie należy do cierpliwych. Już syczy ze złości na naszego nowego gościa.
- Henrick Mikaelson - mruknął, a krew zmroziła mi się w żyłach. O mój Boże. To chyba nie jest możliwe... Dyskretnie się rozejrzałam o zobaczyłam, że wszyscy zareagowali podobnie.
- Kłamiesz - wywarczał Kol i podniósł kołek. Klaus za późno podniósł rękę, aby go powstrzymać, bo po chwili drewno znajdowało się głęboko w klatce wampira, który jest teraz martwy. Jednak po Kolu widać, że dopiero po chwili do niego dotarło, co zrobił.


_________________________________________
BUM! Ktoś się spodziewał rozdziału? Ja też nie, ale zamierzam skończyć tego bloga  w te wakacje :P Mam nadzieję, że się cieszycie xD

czwartek, 5 marca 2015

Emmm....

Nie wiem, jak mam wam to powiedzieć, ale tak... Ogarnęłam to wszystko i zaczęłam pisać rozdziały z wyprzedzeniem. Mam nadzieję, że do końca kwietnie będę mogła napisać, że już zakończyłam to opowiadanie ;P
Złapałam też trochę czasu i macie tutaj link do nowego, lepszego od tego bloga o Caroline i Klausie :) Nie spotkają się tak szybko jak tutaj, bo tam jest... prowadzona między nimi wojna. A zresztą, sami zobaczycie ;D

piątek, 27 lutego 2015

Rozdział XVI

Caroline:

     Wszystko działo się szybkim tempie. Nawet nie wiem kiedy się przebrałam i położyłam na kanapie z lampką wina w ręku. Teraz tylko brakuje mi romantycznego filmu do poprawy humoru. Nawet w głowie jestem sarkastyczna. 
     Usłyszałam jak ktoś łomocze do drzwi. Warknęłam cicho i wyniosłam kieliszek do kuchni. Dobrze, że już jestem normalnie ubrana. Przynajmniej niezapowiedziani goście ni będą zadawać zbędnych pytań. Podeszłam do drzwi i je otworzyłam. Zobaczyłam szczerzącego się Kola, zdenerwowaną Bekhę, poważnego Elijah, wściekłego na siebie Klausa, obojętnego Finna i obok niego Sage.
- Wpuścisz nas, szwagierko? - policzyłam szybko do dziesięciu w myślach. Kol chce mnie tylko wyprowadzić z równowagi. Odetchnęłam cicho.
- Co chcecie? - zapytałam się, otwierając szerzej drzwi.
- Esther i Michael żyją - wyjaśnił szybko Finn, a ja spojrzałam się na niego zaskoczona. To niemożliwe... Przecież oni nie mogli się wskrzesić. Będąc nadal w szoku, odsunęłam się w bok, co pierwotni wzięli za zaproszenie do środka.
- Co masz na myśli Finn? Przecież ich zabiliśmy... - powiedziałam cicho, gdy rozsiedli się u mnie w salonie. Sama zajęłam miejsce w fotelu.
- No właśnie w tym problem, że nadal żyją - oznajmiła Rebekha. Wzięła głębszy oddech i zerknęła na jedyną hybrydę w pomieszczeniu. Nie zamierzam się do niego odzywać. Nie zamierzam w ogóle zwracać na niego uwagę. - Pamiętasz jak straciłaś przytomność na cmentarzu i potem miałaś ten naszyjnik dla Klausa? Gdy mu go założyłaś to powoli zaczął się robić w stosunku do ciebie niegrzeczny i wulgarny.
 - On taki jest zawsze -warknęłam, a Kol zrobiła taką minę, jakbym mu coś zrobiła. - Ale jak oni wrócili?
- I tu jest pies pogrzebany! Właśnie tego nie wiemy! - zawołała blondynka. Westchnęłam.
- Caroline! - wrzasnęła Elena, która po chwili wpadła do salonu. Była zapłakana, Stefan, który szedł za nią, smutny, a Damon zdenerwowany. Co im się stało? Od razu najgorsze scenariusze pojawiły mi się w głowie.
- Co... - zaczęłam, ale mi przerwała.
- Bonnie i Jess.... one miały wypadek i...i ....- łkała, a ja siedziałam jak na szpilkach. Cholera...! - Coś wy-wywlokło ich ciała.... później zostały spalone w lesie.... były zakute w kajdany, nie mogły... uciec...
     Przełknęłam ślinę. To nie może być prawda. One muszą żyć. Za dużo osób zginęło od czasu, kiedy pojawili się tu Salvatorowie. Mam już tego wszystkiego dość. 
- To niemożliwe... - powiedziałam głośno. Kol zerwał się z miejsca wraz z Elijah. Po chwili ich nie było, a my poszliśmy w ich ślady.
- Caroline - zostałam zatrzymana w przejściu. Przygryzłam wargę, bo jego ramiona mnie oplotły. Nie poddam się. A teraz nikt nie może mi pomóc.
- Puszczaj mnie! -warknęłam, wyrywając się. Puścił mnie, a ja pobiegłam w stronę miejsca wypadku. - Rebekah, chodźmy, poszukamy jakichś śladów.
- Dobra - zgodziła się ze mną i we dwie poszłyśmy w głąb lasu. Widziałam kątem oka dwa spalone kościotrupy. Przymknęłam oczy, czując zapach krwi. Wampirzej krwi.- Katherina...
- Co? - spojrzałam się przed siebie. Do drzewa było przybite poszarpane ciało wampirzycy.  Ledwo mogłam ją rozpoznać. Twarz masakrowana. Żuchwa jakby wisiała na słowo honoru, a ubrania jakby zostały uratowane przed spaleniem. Z jej ręki wyjęłam białą karteczkę. Cud, że nie ucierpiała.
- Kol, Elijah! Chodźcie tutaj! -zawołałyśmy jednocześnie, a oni po chwili do nas dołączyli. Kol podniósł ze zdziwieniem brwi. - Znalazłyśmy ją tu przed chwilą. Trzymała to w ręku.
- Co trzymała?- warknął najmłodszy brat Mikaelson, a ja mu podałam adres z NO. - Co o tym myślisz?
- Musimy tam jechać, oczywiście tylko ja, ty, Nicklaus i Finn - powiedział spokojnie Elijah i spojrzał się prosto w rozwścieczone oczy Rebekhi. - Popilnujesz Caroline i Eleny. Czekaj tutaj, może wrócą do Mystic Falls.
- Czy ja wyglądam jak jakaś niańka? - burknęła, a ja patrzyłam się za oddalającym się Kolem i Elijah. Ci to mają cierpliwość i spokój ducha. Czasami błogosławię swój wampirzy słuch, bo przynajmniej wiem, że te trupy to nie Bonnie i Jess.  

Klaus:

Ona mi nie wybaczy. Jak zwykle moja matka i ojciec musieli zadbać, abym został sam. Na zawsze sam.

wtorek, 3 lutego 2015

Przepraszam

Przepraszam Was bardzo, ale muszę Was powiadomić o tym, że zawieszam ten blog. Są dwa, a może nawet trzy powody, dla których musiałam podjąć tę decyzję.

1) Mam w tym roku egzaminy i muszę się do nich uczyć, bo muszę się dostać do dobrej szkoły.
2) Wyprowadzam się w wakacje do Kanady, więc nauka angielskiego i francuskiego(którego w ogóle nie znam).
3) Brak czasu, choć bardzo tego żałuję.

Rozdziały może będą się pojawiać, ale nie obiecuję, że się pojawią w jakimś najbliższym czasie. Bardzo mi z tego powodu przykro, ale mam nadzieję, że mnie zrozumiecie.

piątek, 26 grudnia 2014

Sylwestrowy bal

Uwaga!

Miniaturka nie nawiązuje do głównego opowiadania, a wszyscy bohaterowie są ludźmi!



     Caroline chodziła wściekła po domu. Wiedziała, że jeśli dziewczyny zaraz nie przyjdą to się wszystkie spóźnią na organizowany przez jakąś rodzinę, którą znał Damon i Stefan. Muszą z nimi pojechać aż do Nowego Orleanu, a jak zwykle ona musiała dopilnować, aby nikt się nie spóźnił! Dzwoniła już z piętnaście razy do Bonnie, aby dowiedzieć się, o której będą na miejscu. Powiedzieli, że za góra dziesięć minut po nią podjadą. Prychnęła. Jasne, już to widzi. Prędzej doszłaby do NO pieszo niż jak z nimi wyjedzie po ich "dziesięciu minutach".
     Usłyszała pukanie do drzwi. Zbiegła na dół, łapiąc po drodze torbę z rzeczami. W końcu mają tam zostać jakieś dwa tygodnie. Dwa tygodnie z tamtejszymi ludźmi, muzyką, kulturą... Cudownie! Prawie skakał z radości, gdy zaproponowali jej ten wyjazd. W sumie nigdzie nie była poza Mystic Falls. To będzie dla niej zupełnie nowa przygoda. No, nie licząc tamtej, gdy spotkała w barze na obrzeżach miasta bardzo przystojnego mężczyznę. Nazywał się Nicklaus Mikaelson i był prezesem ogromnej firmy. Miliarder, który chciał pogadać z normalnymi ludźmi, a nie z prawnikami lub laskami, które pchały mu się do łóżka. Pewni, gdyby przyjechał tu dwa lata temu, też by chciała z nim uprawiać tylko seks. Ale po tym jak wykorzystał ją Damon, nie była taka. Jednak wybaczyła mu, bo w końcu teraz jest chłopakiem Eleny. Ale powracając do Mikaelsona. Rozmawiała z nim i dowiedziała się o nim kilku ciekawych rzeczy, na przykład, że ma jedną siostrę i czterech braci, jeden z nich chorował na białaczkę, ale od przeszczepu nic mu nie jest, że jest rozwiedziony i nie ufa kobietom, odkąd jego była żona przespała się z jego najgorszym wrogiem i powiedziała mu, że to jego wina. Nie rozumiała jej. Miała wspaniałego męża, który jest mega przystojny. Ale niektórych kobiet, to i najinteligentniejsze stworzenia nie zrozumieją. Teraz dzwonił do Caroline raz w tygodniu, w środy około dwudziestej, bo miał wtedy najdłuższą przerwę, aby porozmawiać. W końcu, ona jest psychologiem, a on... w sumie to już przyjacielem. Polubiła go i nie mogła doczekać się spotkania z nim. Mają się umówić w przyszłym miesiącu, bo wziął sobie urlop.
- Gdzie żeście byli? - zapytała się w końcu po godzinie jazdy. Brunet, który prowadził, zaśmiał się cicho.
- Blondie, spokojnie. Jeszcze godzinka i będziemy na miejscu. Nie spóźnimy się, zrozum to wreszcie. A nie mogliśmy wyjechać, bo Stef zapomniał jednej bardzo małej, ale ważnej rzeczy - odpowiedział mi, przy okazji dając mi zagwozdkę. W końcu blondyn miał jakąś dziewczynę, ale nikt z nas jej jeszcze nie widział. Mieli ją dopiero poznać na tym balu sylwestrowym. Tak samo jak narzeczonego Bonnie, która gdy tylko o nim wspominano, zmieniała temat. Jakby bała się, że wyjdzie na jaw,  że takowego mężczyzny nie ma na świecie. Ale wierzyłam jej gdy tylko zobaczyłam piękny pierścionek z białego złota z brylantem. Kiedy zauważyła, że go oglądam, schowała go do szkatułki, przyznając się, że jest on od tajemniczego pana K. Blondynka i Elena wiedziały, że jego inicjały wyglądały jak K. M. Ale już jutro go poznają. Wszyscy.

~*~

- Witam wszystkich - krzyknęła nieznajoma blondynka, wpadając do hotelowego pokoju. Care, Bon i Stef mieszkali w jednym pokoju, a para gołąbeczków w drugim. W końcu nikt z trójki nie miał ochoty słuchać, jak się migdalą. Nowo przybyła rzuciła się na szyję blondyna, który pocałował ją namiętnie. Do pokoju wparował Damon z Eleną i stanęli jak wryci na widok całującej się pary. Kiedy oderwali się od siebie, blondynka lekko się zarumieniła. - Jestem Rebekha, ale możecie mi mówić Bekha czy jak tam chcecie.
- A więc to ty uwiodłaś mojego brata? - zapytał się brunet, a ona lekko skinęła głową z szerokim uśmiechem. Blondyn objął ją od tyłu, przyciągając do siebie. Wyglądali razem uroczo.
- No to wszyscy przebrani? Za półgodziny zaczyna się bal sylwestrowy! - krzyknęła wesoło Bekah i się zaśmiała, gdy zobaczyła miny pozostałych.

~*~

- Klaus?! - powiedziała i stanęła w miejscu, patrząc się na mężczyznę, który stał na korytarzu z wymalowanym zdziwieniem na twarzy. Szła właśnie do toalety, aby poprawić swój makijaż. Ale jednak pewna osoba mi w tym przeszkodziła. Rebakha M., Kol M., jakiś Elijah M., Finn M., Henrick M.... To nie możliwe. Piętka synów i jedna córka. Wszystko się zgadza. O cholera. 
- Caroline. Witaj w moim domu - powiedział i podszedł do niej, aby ją uściskać. Przytuliła się do niego z niedowierzaniem. Jak to się stało, że się wcześniej nie domyśliła?
- Mnie też cię miło widzieć - odpowiedziała z uśmiechem. Odwzajemnił jej gest i wskazał ręką drzwi do ogrodu. Wyszli razem. Klaus objął dziewczynę. Musiał przyznać, że bardzo mu się podobała. Chciał się z nią zobaczyć później, po sylwestrze, ale nie wiedział, że ona będzie tą samą Caroline, o której mówiła mu siostra. Ale nie martwił się z tego tytułu. Był wręcz podekscytowany tym zbiegiem okoliczności.
- Chciałem ci coś powiedzieć na naszym przyszłym spotkaniu. Zaintrygowałaś mnie, bo nigdy nie spotkałem tak... zmiennej kobiety. Jesteś dodatkowo piękna i inteligentna. Chciałbym z tobą spróbować być w związku - oznajmił powoli, dobierając ostrożnie słowa. Ona spojrzała się na niego lekko zdziwiona. On też ją intrygował. Stanęła na palcach i go pocałowała, co miało mu pokazać, że odpowiedź jest twierdząca. Dwa lata później wzięli ślub, podobnie Rebekha z Stefanem, a Kol z Bonnie.


     Wiem... to nie rozdział. Mam napisaną połowę, ale nie za bardzo wiem, jak opisać dalsze wydarzenia. Nie chcę od razu wszystkiego mówić w następnym rozdziale mówić wprost. Wiem, co się działo w poprzednim i z tego powodu wstawiam Wam taką słodką miniaturkę :D

P.S. Pomyślnego Nowego Roku i mam nadzieję, że Mikołaj był udany ;)

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział XV

Caroline



      Wszystko gotowe. Wszystko piękne. Wszystko zapięte na ostatni guzik. Widać, że pomagałam przy planowaniu pracy. 
- No, to będzie bal stulecia. Nawet lepszy od poprzedniego, bo nie przeszkodzi nam w nim Esther - powiedziała Elena, patrząc się wesoło to na mnie, to na Bekeh. Uśmiechnęłyśmy się do niej w odpowiedzi. Coś czułam, że i na tym balu się coś wydarzy, ale niech mój instynkt się schowa. Przecież musi iść kiedyś na urlop!
- Obiecałam wam sukienki na bal, które leżą już u was w pokojach. Tylko nie otwierajcie ich do jutra! – zawołała wesoło Rebekah. Zaśmiałam się wraz ze sobowtórem. Pierwotna naprawdę się czasami zachowuje jak dziecko lub młodziutka nastolatka. – Jess, dale ciebie sukienkę ma już Elijah, także ci ją jutro zawiezie, nawet jeśli z nim nie idziesz!
- Dzięki, Bekah! – odkrzyknęła wesoło i ruszyła wraz z najpoważniejszym Mikaelson’ów w stronę wyjścia z rezydencji. Po chwili wszystkie wampiry usłyszały odgłos odjeżdżającego BMW.
- Ona z nim idzie na ten bal? – zapytała się blondwłosa pierwotna, patrząc  się na mnie z ciekawością.
- Nie wiem, ale jeśli nie, to i tak za moją namową z nim pójdzie – odpowiedziałam, zadowolona z siebie. Kurde, dlaczego Rebekah nam zabroniła otwierać naszych sukienek? Zabiję ją, jeśli coś wymyśliła!



* * *


      Bal. To jedno słowo cisnęło mi się na usta, odkąd tylko rano wstałam, a była to… dwunasta. Przyjęcie miało się zacząć o osiemnastej, więc zostało mi tylko sześć godzin do balu. Tylko sześć. Co ja przez ten czas zrobię? Tak bym powiedziała przed przemianą wampira, ale teraz to ja się spokojnie wyrobię. Nawet mi zostanie trochę czasu. Gdybym tylko wiedziała, gdzie Klaus położył pudło z moją sukienką lub suknią. Nie mam bladego pojęcia w jakim stylu miało być to przyjęcie. Jak mam się uczesać? Zero pomysłów.
     Złapałam za telefon i szybko wybrała numer Klas’a. Boże, czy on nie może odebrać? Jest wampirem, a nawet hybrydą! Kurde on to jest jednak wolny. Może rzeczywiście ich wiek daje im się we znaki?
- Halo?
- Klaus? Do diabła najświętszego, gdzie położyłeś moją sukienkę? - warknęłam do telefonu, otwierając szafę. I ona świeciła pustkami.
- Mmmm… zapomniałem ci jej przynieść – wymruczał mi do ucha. Westchnęłam i odrzuciłam telefon na łóżko, patrząc się krytycznie na pierwotnego. Jak on śmiał? W sumie to on zawsze śmie. Boże, dlaczego sobie nie wzięłam mniej skomplikowanego faceta?
- I jak ja mam przy tobie normalnie funkcjonować? – zapytałam się cicho. On chciał coś odpowiedzieć, ale drzwi od mojego pokoju otwarły się na całą szerokość. Stanęła w nich spokojna z pozoru Jessica.
- Hej, Klaus – powiedziała i kiwnęła mu głową. Spojrzała się na mnie. Była czymś mocno zniecierpliwiona. Może miała ten sam powód, co ja? – Masz numer Elijah?
- Chyba nie – odpowiedziałam powoli i podeszłam do hybrydy z wyciągniętą ręką. Z westchnieniem dał mi swój telefon, a ja go rzuciłam Jess, która się delikatnie uśmiechała. – Problem z suknią?
- Tak, taki drobny, bo jej tylko nie mam – odpowiedziała wesoło i wybrała jego numer. Wyszła z pokoju, żeby nam nie przeszkadzać, a ja pokazałam hybrydzie, żeby siedziała cicho. Byłam ciekawska i nie będę temu zaprzeczać.
- Witaj, bracie. Zgubiłeś drogę do Caroline czy masz jakiś problem? – zapytał się starszy brat Nick’a zaspanym głosem. Usłyszałam ciche westchnienie Jess i po chwili zaczął się monolog zdenerwowanej kobiety. Tylko czy do szatyna coś dotrze, jak jest taki zaspany?
- Z tej strony Jessica, a nie twój brat. Wiesz, chciałabym zacząć się szykować, a nie czekać jak ta głupia na sukienkę. Więc możesz zacząć uprawiać wampirzy jogging, żeby mi ją przynieść, dobrze?
- Przepraszam cię, zaraz u was będę – odpowiedział i się rozłączył. Dziewczyna weszła do pokoju i spojrzała się na nas z uśmiechem.
- No, już wszystko załatwione. Dziękuję za użyczenie telefonu – odpowiedziała i odrzuciła go Klaus’owi, który uśmiechał się tajemniczo.
- Przynajmniej teraz go nie doprowadziłaś do białej gorączki – powiedział z zadowoleniem. Spojrzałam się na niego, bo totalnie nie rozumiałam, o co chodzi. Jak można Elijah doprowadzić do białej gorączki? Przecież to graniczy z cudem!
- No, wściekły Elijah to bardzo rzadki widok. Ja pierwszy raz go widziałem, gdy był aż w takim stanie. Na twojej kuzynce to nie zrobiło najmniejszego wrażenia, bo ciągle dolewała oliwy do ognia. Później się zaczęła z niego nabijać i…
- On chciał mnie ugryźć – powiedziała teatralnym szeptem Jessica, wskazując na brata hybrydy. Biedny Elijah stał z pokerową twarzą, choć jego oczy były skierowane na mnie i się pytały mnie, czy mu wybaczę. Uśmiechnęłam się wesoło, bo wiedziałam, że wyciągnę z mojej kuzynki wszystko, co będę chciała. A może i nawet jeszcze więcej…
- My tu gadu-gadu, a trzeba się jeszcze naszykować. Bądźcie po nas o… -powiedziałam, ale przerwała mi Jess.
- My już się wcześniej umówiliśmy, Care.

- Ach, no to dobrze Przyjedź po mnie o siedemnastej trzydzieści –uśmiechnęłam się delikatnie do hybrydy i wskazałam mu dłonią drzwi. Dobiegł do mnie śmiech mojej kuzynki, ale zbytnio się nim nie przejęłam No bo po co? 



***


     I jesteśmy już na miejscu. Klaus podał mi rękę i razem zaczęliśmy zmierzać w stronę wielkiej rezydencji, w której miał odbyć się bal. Nie mogłam się już doczekać, zwłaszcza, że miałam na sobie taką piękną suknię! Tym razem Nick przebił wszystko.
- Gotowa? – zapytał się mnie przed wejściem do środka. Kiwnęłam delikatnie głową i zobaczyłam duuuużo ludzi. I w tym momencie dziękowałam niebiosom, że mam wampirzy wzrok, bo inaczej nie zauważyłabym naszych przyjaciół. Dla Nick’a już nie były to chyba obojętne wampiry. Przynajmniej tak mi się wydaje.

- Idziemy do nich? – skinęłam głową w stronę Eleny i reszty. Klaus nic nie odpowiadając ruszył wraz ze mną w tamtą stronę. Zobaczyłam moje przyjaciółki i zamarłam. Wyglądały cudnie. Elena, Jess, Rebekah… Wow. A mężczyźni? Stefan, Damon, Elijah i Klaus idealnie wpasowali się w epokę. Brakowało tylko Bonnie i Kol’a, ale oni na bank przyjdą, bo wiedźma nigdy nie przepuści takiej okazji. Przynajmniej mam taką nadzieję.

- Wyglądacie cudownie! – powiedziała Bekah i się do mnie przytuliła w miarę możliwości. Te sukienki z epoki wiktoriańskiej fajnie wyglądały, ale nie były zbytnio wygodne.  – Nie wiesz, kiedy przyjdzie para wieczoru?
- Nie mam bladego pojęcia, ale mam nadzieję, że szybko.

- Bardzo, bo już tu idą –odezwała się Jessica, wskazując brodą zbliżającą się wiedźmę z wampirem. Jednak zatrzymali się na chwilę przy gościu od muzyki. Co oni od niego chcieli?
- Panie i panowie, a oto gospodarze zatańczą przed wami poloneza! – wykrzyknął mężczyzna do mikrofonu. Wzięłam głębszy wdech, bo poczułam, jak Klaus bierze mnie pod rękę i idziemy na wolny już środek sali. Czułam, że ten bal się uda. Tak myślałam, dopóki nie zeszłam z parkietu z moim ukochanym. Widziałam, jak Bonnie pyta się jeszcze o coś Kol’a i wychodzą, więc uznałam, że my też możemy.
- Muszę ci coś powiedzieć – powiedziałam idąc z nim korytarzem, który prowadził do wyjścia do ogrodu. Zatrzymał się i spojrzał się na mnie badawczo. Wyciągnęła męski łańcuszek z torebki i założyłam go na jego szyję. Uśmiechnął się z zadowoleniem.

- A to z jakiej okazji? – zapytał się.
- Bez okazji – powiedziałam i próbowałam go pocałować, jednak on się odsunął dwa kroki w tył. Spojrzałam się na niego zdziwiona i usłyszałam stukot obcasów. W naszą stronę szła jakaś brunetka w czarnej mini.
- Przepraszam, ale chciałabym się zapytać, czy jest taka możliwość, aby wyjść na jakiś romantyczny spacer po okolicy? – zapytała się, a ja miałam ochotę prychnąć. Klaus uśmiechnął się do niej uwodzicielsko, a moja szczęka opadła. Jak…
- Oczywiście, kochanie. Nawet mogę ci pokazać coś więcej, ale zaczekaj chwilę. Muszę załatwić pewną sprawę – powiedział. Ona pokiwała głową i odeszła w stronę sali. Odprowadził ją wzrokiem, a ja nie wiedziałam, co o tym sądzić.  – Krótko mówiąc, znudziłaś mi się. Jesteś taka… uniwersalna. Jedynie musiałem się trochę dłużej pomęczyć, abyś poszła ze mną do łóżka. Nie oszukuj się. Jesteś taką samą dziwką jak inne.
- Że co proszę?! – warknęłam i chciałam dać mu z liścia za to, co powiedział. Jednak złapał moją rękę i, najzwyczajniej w świecie, popchnął mnie na ścianę.
- Nigdy nie próbuj mnie uderzyć, suko – warknął i spoliczkował mnie tak, że się przewróciłam na bok. Usłyszałam jego oddalający się śmiech. Wstałam i ze łzami w oczach, pobiegłam w stronę wyjścia, przy którym spotkałam Rebekh, która mnie zatrzymała.
- Care, słyszałam, co ci powiedział. To nie było on…
- To był on. Nie chcę go więcej widzieć na oczy! – syknęłam i pomknęłam w wampirzym tempie do mojego domu. Zsunęłam się po drzwiach i wtedy zaczęłam płakać.
 


Mam nadzieję, że mnie nie zabijecie za ten rozdział. W końcu dobrnęłam do momentu, kiedy będę mogła wrzucać rozdziały na Kennett :D